DLACZEGO PiS PRZEGRAŁ WYBORY?- SzczuraBiurowego próba analizy

Tekst napiisany po wyborach 2011 roku. Myśłi zawarte w nim rozwjałem w tekstach późniejszych – szczególnie jeśli chodzi o kwestię dziedziczonej traumy. Z dzisiejszego punktu widzenia (czerwiec 2021) kwestia “radykalnej zmiany” proponowanej przez PiS, która moim zdaniem w 2011 roku była przyczyną klęski – teraz jest motorem napędzającym ugrupowanie Lecha i Jarosława Kaczyńskich.

Wyniki wyborów (co zresztą powiedziałem w Jankesowym Hummerze w wieczór wyborczy na wizji), pokazują dwie rzeczy: wprost dramatyczną niechęć do zmian, wolę utrzymania status quo, oraz – co ma również przełożenie na ich decyzje polityczne – równie dramatyczny stan duchowości współczesnych Polaków. 

PiS w swojej retoryce wyborczej otwarcie mówił “czas na zmiany” i mimo pozornego konserwatyzmu, oferował program zmiany strukturalnej, zmiany, której przeprowadzenie miałoby wpływ na życie wszystkich obywateli, jeśliby były przeprowadzone w zapowiadanej postaci. Zostało to odrzucone przez głosującą większość. Wygrała PO z ofertą “kontynuacji” cokolwiek to miałoby znaczyć.

Jest to sygnał ostrzegawczy dla wszystkich zainteresowanych polityką, zarówno po stronie władzy jak i opozycji, że retoryka zmiany “nie chwyta”, że niechęć do zmian, nawet przy dostrzeganiu niedociągnięć, wpadek i zaniechań rządzących jest ważniejsza niż chęć naprawy gnijącego państwa, poprawy tego wszystkiego co poprawić należy.

Dlaczego Polacy tak się zachowali, co nimi kieruje, mimo, że po Smoleńsku, wydawałoby się, powinni być zmobilizowani na tyle, żeby chcieć dokonać zmian?

Polacy żyjący obecnie w granicach III RP zachowują się w swojej masie, większości, jak pacjenci psychiatryczni po niszczącym przeżyciu traumatycznym, które nie zostało przez tegoż pacjenta przepracowane, nie zostało poddane terapii. Pacjent taki “zapada się” w sobie, lęk wywołany niszczącym przeżyciem tkwi w nim, mimo, że samo zdarzenie może być już bardzo odległe w czasie, ale skoro pacjent nie potrafił własnymi siłami sobie  z nim poradzić, to trauma, zamiast słabnąć narasta, lęk jest dominujący i w miarę upływu czasu, jeśli pacjent pozostaje bez pomocy, jego stan może przerodzić się w depresję.

Ta trauma, nieprzepracowana przez Polaków, to II wojna i obie okupacje. To że wydarzenia te, najstraszliwsze w dziejach narodu, porównywalne tylko z inwazją tatarską w XIII wieku, już zapomnianą, która była wydarzeniem krótkotrwałym, a niszczącym, nie zostały przepracowane, wynika z późniejszego rozwoju wydarzeń – komunizmu i tego co mamy dzisiaj – liberalizmu? kapitalizmu? W dodatku wspomnienie tych przeżyć jest przekazywane w pamięci rodzinnej i – coraz słabiej wprawdzie – ale odżywające przy lada okazji, związanej z wywoływaczmi skojarzeń, jak ostatnio kwestia Merkel. Pamięć traumy jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, a tych pokoleń jest raptem tylko 3.

Ale po kolei.

Okropności wojenne, dotykające właściwie każdej rodziny zamieszkałej w Rzeczpospolitej, dotykające jeśli nie bezpośrednio śmiercią i męczeństwem, to utratą majątku lub wygnaniem, zakończyły się w swoim głównym natężeniu w roku 1945. W wielu miejscach Polski (zarówno tej w granicach pojałtańskich jak i na ziemiach utraconych) trwała jeszcze walka Żołnierzy Wyklętych, a represje dotykały nie tylko tych którzy Im pomagali, ale także całych miejscowości.  Równocześnie z tym rozpoczął się terror policyjny i ideologiczny, który z różnym natężeniem trwał przez cale lata 50 i potem falująco był obecny aż do końca systemu w roku 1989.

W normalnych warunkach trauma wojenna powinna zakończyć się wraz z oficjalnym ogłoszeniem pokoju, powrotem żołnierzy do domu i rozpoczęciem zwyczajnego życia. Niestety Polakom nie było to dane. Zakończenie wojny nie było równoznaczne z powrotem bezpieczeństwa osobistego. Trauma utrzymywała się, choć w mniejszym natężeniu. Pobudzona czujność była niezbędna, żeby w nowych warunkach stawić czoło niebezpieczeństwu (a właściwie – Bezpieczeństwu). Nawet zelżenie fizycznego terroru po 1956 roku nie spowodowało zmniejszenia natężenia traumy, dlatego, że komuniści rozpoczęli akcję presji ideologicznej przed Millenium. W latach późniejszych, zawsze, jak wiemy, w cyklu 10-12 letnim, pojawiały się nowe wydarzenia, które na nowo podtrzymywały efekt traumatyczny, z których Stan Wojenny wtrącił pokolenie dzisiejszych 40-50 latków w stan głebokiej traumy, a pokolenie ich rodziców i ich samych okres lat 1988-95, czyli reform gospodarczych Balcerowicza na nowo rozbudził poczucie zagrożenia i niepewności jutra.

Przez cały ten czas, gdy nie zabliźniona trauma utrzymywała się, w mniejszym lub większym natężeniu,  od czasu wojny, działała komunistyczna propaganda, zalewająca ludzi wodospadami kłamstwa, przyzwyczajając ich do kłamstwa jako naturalnego  elementu rzeczywistości. Nakładający się na to ogólny upadek norm moralnych, ogólne obniżenie poziomu oraz brak elit, wymordowanych podczas okupacji niemieckiej i sowieckiej, dało efekt w postaci przyswojenia dwójmyślenia, uznania tego stanu za naturalny, a brak pozytywnych wzorców ze strony elit utrwalił ten stan rzeczy. A więc – z jednej strony utrwalony lęk, spowodowany nieprzepracowaną traumą, z drugiej – pogłębiające się obniżenie poziomu z powodu braku elit i działania propagandy komunistycznej. Tym należy tłumaczyć generalny brak sprzeciwu i uleganie, akceptowanie wyczynów medialnych w ciągu ostatnich 6 lat.

To, że naród nie przepracował traumy wojennej było spowodowane tym, że nie było “terapeutów”. W normalnych warunkach, tak jak było zawsze w dotychczasowych dziejach, tymi terapeutami byli kapłani i literaci, ci, którzy zajmują się duchem. W Polsce, która wyłoniła się z odmętów wojny po 1945 roku  pojawiły się próby właśnie takiego przepracowania, jak chociażby proza Borowskiego, czy Nałkowskiej, jednakże szybko, bo już w 1949 roku przykryte strychulcem socrealizmu, a i wtedy, i później skrępowane cenzurą. Naród nie mógł usłyszeć oczyszczającej prawdy o swoim cierpieniu w latach wojny, a tym bardziej w latach opresji komunistycznej. Tzw. literatura wojenna, poddana cenzurze, nie mogła spełnić tej terapeutycznej roli, właśnie poprzez to ograniczenie cenzuralne, a nawet tam gdzie element upragnionej prawdy był obecny (jak na przykład w literaturze pamiętnikarskiej, chociażby polskich lotników RAF, czy literaturze obozowej) to był on wymieszany z nieznośnym komunistycznym dydaktyzmem. Z kolei literatura emigracyjna, praktycznie nie miała żadnego terapeutycznego wpływu na naród, ze względu na odcięcie granicami, pomimo, że powstały tam dzieła wyjątkowo wartościowe, i gdyby były czytane w kraju, to przyczyniłyby się do przepracowania traumy. Takimi dziełami były oczywiście obie powieści Mackiewicza (“Droga donikąd”i “Nie trzeba o tym głośno mówić”), twórczość Herlinga – Grudzińskiego, czy też proza Sergiusza Piaseckiego. Rozpowszechniane w drugim obiegu w latach 70, rolę terapeutyczną spełniły dla wąskich środowisk i jednostek, a nie dla narodu en masse.

Literatura nie zdała egzaminu. Z jednej strony cenzura i presja ideologiczna nie pozwoliła na pojawienie się wartościowych pozycji dających efekt terapeutyczny, a z drugiej strony nastąpiła “zdrada klerków” – polscy intelektualiści, a przede wszystkim literaci, stali się sługusami reżimu, dodatkowo zakłamując w swojej twórczości okres wojny i powojenny, jak np. Jerzy Andrzejewski powieścią “Popiół i diament”, którą katowano młodzież klas maturalnych przez 40 lat, aż do końca peerelu, utrwalając fałszywy obraz Armii Krajowej i podziemia niepodległościowego, pogłębiony przez fałszywy i zakłamany film Wajdy, czy też Bratnego “Kolumbowie”. Pamiętam, jakim zdumieniem ze strony komisji egzaminacyjnej spotkało się moje stwierdzenie podczas egzaminu wstępnego na studia, że powieści te i filmy z gruntu fałszują obraz rzeczywistości – i było to zdumienie połączone z zaciekawieniem, skąd dziewiętnastolatek mógł dojść do takich wniosków, to ożywienie komisji wskazywało na to czym naprawdę w oczach komisji miała być literatura – usypiaczem i zakłamywaczem.

Permanentne życie w kłamstwie przez całe lata komunizmu wdrożyło naród do pewnego trybu myślenia, w którym kłamstwo jest usprawiedliwionym środkiem osiągania celów, a nawet jeśli jest kontrowersyjne, to ten, kto używa kłamstwa, robi to dlatego, że ma w tym jakiś swój cel i jest to zupełnie naturalne. Kłamstwo jako narzędzie wywierania wpływu, stale obecne, przestaje być odczuwane jako zło, tak samo jak obcęgi nie mogą być złe z natury rzeczy – są narzędziem.

Jedynym podmiotem, który mógł podjąć działania terapeutyczne, przez cały okres powojenny, do 1989 roku, był Kościół. I spełniał tę rolę chwalebnie, lecz rola ta była wytłumiana i wyciszana przez reżim, czasem mniej, czasem bardziej skutecznie. Szczególnie nie do przecenienia jest tu rola Prymasa Wyszyńskiego i Ojca Świętego. Jednakże kapłani, prześladowani i wyciszani nie mogli wypełnić swojej roli terapeutycznej ze względu na tak naprawdę ograniczony dostęp do “pacjenta” – agresywna ateizacja, brak religii w szkołach, represje w stosunku aktywniejszych kapłanów, penetracja ze strony IV Departamentu SB, skutecznie ograniczały możliwości wygaszenia i rozładowania lęku, cały czas obecnego wśród Polaków. Co więcej, lęk ten był z całą premedytacją podsycany przez reżim za pomocą propagandy i “dezintegracyjnych” działań SB.

Nawet wydarzenia 1989 roku, poprzedzone prawie dziesięcioleciem traumy stanu wojennego nie spowodowały obniżenia poziomu lęku. Reforma Balcerowicza, dla wielu rodzin oznaczająca konfiskatę oszczędności życia lub też drastyczne obniżenie siły nabywczej i bezrobocie, spowodowała wzrost poziomu lęku. Obserwowane przez naród niesprawiedliwości budowanego nowego systemu, obserwowane też uwłaszczenie nomenklatury, nowo-starych beneficjentów systemu, pogłębiło jeszcze ten stan, tak, że w efekcie Polacy AD 2011 są narodem przepełnionym lękiem.

Fot. Maciej Świrski

Człowiek, który boi się, który przez dłuższy czas żyje w stanie lęku, który przyzwyczaja się do tego, uczy się z tym żyć, przede wszystkim będzie dążył do tego, żeby poziom lęku się nie zwiększył, ponieważ jest to dla niego niszczące emocjonalnie. Propozycje zmiany rzeczywistości, zmiany sposobu funkcjonowania, “skoku na głęboką wodę” będą przez takiego człowieka odrzucane, dlatego, że nieznane, kryjące się za proponowaną zmianą, niesie za sobą możliwe podniesienie poziomu lęku. Już samo myślenie o tym powoduje lęk. I w tym kontekście należy rozumieć porażkę wyborczą PiS. Retoryka zmiany, użyta w kampanii wyborczej potrąciła najbardziej wrażliwe, traumatyczne, struny polskiej duszy, zmasakrowanej i faktycznie nie odbudowanej od czasu straszliwego doświadczenia wojny.

Opublikowano: 15 października 2011

Author: Maciej Świrski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *